Beret w akcji Beret w akcji
313
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 21

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Jan Lissowski  plut.pchor. "Robak" Batalion "Sokół"  Pluton łączności

W pamięci zaciera się requiem

po dwunastu tysiącach poległych,

których pokrył gruz i pogorzelisko Miasta,

lecz nie można zapomnieć krzyku matki

trzymającej na rękach martwe dziecko.

Za późno...

Poniedziałek osiemnastego września. Kolejny piękny dzień wczesnej polskiej jesieni 1944 roku. Gdy wychodziłem z domu, Zbyszek siedział już przy biurku. Otoczony kłębami papierosowego dymu (skąd on brał te potwornie cuchnące "Junaki" vel "Haudegeny"?) pisał swój ostatni wiersz powstańczy. Ujrzymy go w druku dopiero po wielu latach, gdy znajdzie się dostatecznie odważny wydawca.

Zbyszek to Zbigniew Jasiński, tajemniczy "Rudy" z radiostacji "Błyskawica", pisarz i poeta, autor słynnego wiersza "Żądamy amunicji". Przez cały sierpień dzielił losy "Błyskawicy", ulokowanej najpierw w gmachu PKO, a później w "Adrii". Do jego pustego sublokatorskiego pokoiku w oficynie na trzecim piętrze przy Nowogrodzkiej 11 wprowadziłem się już w pierwszych dniach powstania, gdy nasz dom w Alejach Jerozolimskich nr 27 spłonął. To była wygodna meta - miałem blisko do "Sokoła" - a jednocześnie bezpieczna, gdyż ze względu na sąsiedztwo  zamienionego przez Niemców w twierdzę BGK oszczędzały nas tu bomby i ciężka artyleria. Na Nowogrodzką Zbyszek wrócił 3 września po tym, gdy "Błyskawica" przeniosła się do Śródmieścia - Południe i od tej pory koczowaliśmy tu razem aż do wyjścia do Ożarowa. Tłoku nie było, bo wracałem zwykle tylko na noc.

Ten skrawek Warszawy, od Brackiej do Kruczej, pozostawał dziwną enklawą spokoju i porządku. Przeszedłem przez czysto zamiecione podwórko i w bramie uścisnąłem dłoń "ciecia", pana Czesława, metodysty, cenionego przez lokatorów za niespotykaną pracowitość i uczciwość. Pan Czesio odnosił się z szacunkiem do Zbyszka jako do "człowieka pióra" a część splendorów z racji rodzinnych powiązań spadała także na mnie.

Tu, na Nowogrodzkiej, w nienaruszonych jeszcze szybach okiennych odbijał się błękit bezchmurnego nieba, lecz iluzja kończyła się już na rogu Kruczej. Kierując się ku Wilczej przechodziłem przez sterty gruzów upstrzone tłuczonym szkłem, potem skracałem sobie drogę i maszerowałem podwórkami, połączonymi otworami wybitymi w murach. Przy Wilczej miesciła się Komenda Placu Śródmieścia - Południe; tam w pierwszych dniach września oddelegwał mnie major "Sokół" na dowódcę drużyny łączności. I o mało co...

Dwa dni temu brałem udział w porannej odprawie u płk. "Albina" w piwnicznym schronie. Po jej zakończeniu wychodziłem jako jeden z pierwszych, gdy rozległ się ogłuszający huk, zaczęły się walić stropy 5-piętrowej kaienicy i do pasa zasypała mnie lawina potłuczonych cegieł. Wyglądało to na wybuch pocisku z ciężkiego działa, może nawet kaliber 600 mm. Przede mną ostał się wylot z piwnicy, za mną nie było już co ratować. Zginął płk  "Albin" i prawie całe dowództwo.

Nowym komendantem Ekspozytury Komendy Placu został major "Wołłk". Otrzymałem od niego zadanie szybkiego odtworzenia sieci łączności, uszkodzonej poważnie podczas fatalnego wybuchu. Co nieco zdołaliśmy już uporządkować. Za chwilę spotkam się z moimi "chłopcami" z drużyny łączności (jest wśród nich ojciec z 12- letnim synem), by ustalić kolejność dalszych prac.

Dotarłem w pobliże ul. Skorupki i obserwowałem druty podwieszone wysoko na przypadkowych słupach, a czasem biegnące wzdłuż zachowanych resztek murów. Przy całej swej prymitywnej aparycji ta powstańcza łączność stanowiła niezbędny element dowodzenia. Ileż inwencji i mozołu kosztowało uruchomienie, a później utrzymanie w stanie pełnej sprawności drutowych połączeń umożliwiających przepływ meldunków i rozkazów, gdy do dyspozycji były jedynie pochodzące z "szabru" przewody i aparaty! Przypomniałem sobie pierwsze dni w "Sokole" i pierwsze "zadanie techniczne" : jak odbierać rozmowy z kilku aparatów ustawionych przy posterunkach, jeśli brakuje centralki?

Rozwiązanie polegało na użyciu numeratora hotelowego, zamontowanego... w szufladzie od biurka. Przy takich narodowych uzdolnieniach improwizatorskich sprawność zachowały jedynie systemy łączności na najniższym szczeblu rozwoju: dwa przewody lub żywa łączniczka. O łączności radiowej mogliśmy tylko marzyć. Owszem, wpadły nam w ręce jakieś konspiracyjnie wytworzone stacyjki nadawczo- odbiorcze, lecz niestety bez kwarców.

Rozważając w myśli wady i zalety polskiego talentu do prowizorek wychodziłem właśnie z zacienionej bramy na zalane słońcem małe podwórko. W drugim jego końcu bawił się w piasku kilkuletni chłopczyk. Widocznie piękna pogoda wywabiła go z piwnicy, gdzie gnieździli się wszyscy lokatorzy częściowo zrujnowanego budynku. W tym momencie usłyszałem zgrzyt odpalanej "krowy". Odruchowo cofnąłem się w cień długiej bramy i zaraz rozległ się potworny wybuch. Pęd powietrza odrzucił mnie jak worek w głąb, uniósł się kurz i czarny dym, słychać było odgłos walących się domów i rozpaczliwe wołanie o pomoc.

Przez dłuższy czas nic nie widziałem. Tuman pyłu powoli opadał, zrzedł, aż rozpuścił się w słonecznym blasku. Nic się nie paliło.

Cdn.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości