Eugeniusz Boratowski "Kiemlicz" bat. "Bełt" komp. "Skiba" pluton "Wysockiego"
Placówka na Brackiej róg Alej -cd.
Wlazł na gruzy leżące na suficie "bunkra", stamtąd rzucił granat powstańczej produkcji.
Był to granat, który przed wyrzuceniem należało zapalićprzez potarcie wystającego zapalnika. Knot zapalał się i wtedy trzeba było rzucać. No więc pchor. "Wacek" granat zapalił, ale tym razem zdradził swoje stanowisko. Czy coś się od tego granatu Niemcom stało - tego nie wiadomo.
Następnego dnia o zmierzchu ja miałem służbę. Siedziałem wygodnie na krześle przy ścianie z worków, obserwując przez otwór strzelniczy BGK i leżący przed nim ogród.
"Błyskawicę" trzymałem na kolanach.
Było zupełnie cicho. Obok mnie siedziała sanitariuszka "Ewa".
Rozmawialiśmy szeptem. W pewnym momencie usłyszałem dochodzący z ogrodu lekki trzask i po chwili nad naszymi głowami rozerwał się pocisk. Oczy i usta natychmiast były pełne ziemi. Wyskoczyliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie siedziała reszta plutonu i sanitariuszki.
Natychmiast kilku chłopców wskoczyłona nasze miejsce. Nic się jednak nie działo.
Okazało się, że pocisk granatnika leżąc stromym torem trafił w niezasłoniętą część okna i rozerwał się na worku z ziemią.100 kg ziemi po prostu znikło. Jednak niezupełnie. Miałem ją za koszulą, w spodniach i butach, "Ewa" to samo. A "Błyskawica" była zupełnie nią zatkana. Trzeba było ją całą rozbierać.
Gdybyśmy siedzieli nie przy samej strzelnicy, a trochę dalej, odłamki poszłyby w nas, a tak posiekały całą ścianę za naszymi plecami od sufitu do podłogi. Ano - nie było sądzone.
Kolejne wydarzenie świadczy, że Niemcy nie zawsze pilnowali i obserwowali nas.
Zauważyliśmy mianowicie, że przed naszą strzelnicą na Brackiej leży coś na kształt karabinu.
Intrygowało to nas. Któregoś popołudnia wachmistrz "Barcz" nie wytrzymał i odbarykadowawszy bramę, usytuowaną na wprost BGK, wyszedł spokojnym krokiem na ulicę. Pod ścianą budynku poszedł w lewo, podniósł to "coś" i spokojnie wrócił.
To "coś" to była lufa wymienna do CKM, umieszczona w specjalnym futerale. Za "Barczem" wyszedłna ulicę por. "Skiba". Jego zdobyczą był hełm.
Na jezdni w Alejach, mniej więcej tam, gdzie kończył się budynek BGK i zaczynał ogród, stał wrak samochodu ciężarowego. stojący wrak bardzo zainteresował naszego "Pola". Którejś ciemnej nocy podczołgał się do niego i znalazł tam sporo konserw, które naturalnie przeniósł.
W wiele lat po Powstaniu, z relacji ppor. "Antka" z batalionu "Kiliński" dowiedziałem się, że zniszczenie tego samochodu i wybicie załogi niemieckiej było dziełem jego plutonu.
Stało się to 15 sierpnia. Później, gdy nasi zajęli "Cristal" i "Cafe Club", dwóch żołnierzy ppor. "Antka", mianowicie "Michał" i "Anglik", podczołgali się nocą do samochodu i zabrali wybitej załodze broń i amunicję. Dla nas zostawili konserwy.
Bohaterem innego wydarzenia był wspomniany już pchor. "Wacek".
Sierpień był upalny. Wodociągi nie działały od 14 sierpnia.
Nasze dziewczęta - sanitariuszki zdobywały gdzieś wodę i trzymały ją w butelkach półlitrowych na zapleczu placówki - "bunkra". W tym pomieszczeniu stały również butelki zapalające, a wśród nich znalazła się - nie wiadomo po co i skąd - butelka z kwasem siarkowym. "Wackowi" chciało się pić. Chwycił pierwszą lepszą butelkę, przechylił do ust i natychmiast wypluł. Całe szczęście, że nie połknął. Był to kwas siarkowy.
Jama ustna była popalona. Sanitariuszki przez wiele dni miały z nim dużo roboty. Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie.
Mnie też się przytrafiło. A wszystko przez te muchy, których było pełno. Po zejściu z placówki w bunkrze położyłem się w pomieszczeniu mieszkalnym na materacu, aby trochę odpocząć. Muchy jednak nie pozwałały na to, ciągle siadając na twarzy. Odganiałem je, ale to nie pozwalało mi zasnąć. W pewnym momencie zauważyłem, że nic mi już po twarzy nie łazi.
Zdziwiony otworzyłem oczy i cóż widzę. Jedna z naszych trzech gracji sanitarnych, siedzących poprzednio pod przeciwległą ścianą, zmieniła miejsce, klęczy obok mnie i chusteczką odgania muchy z mojej twarzy. Przyznam się, że sanitariuszka ta, nota bene, opiekuje się mną do dziś.
We wrześniu, było to dziesiątego, w trybie alarmowym zabrano nas z Brackiej na Nowogrodzką 22. Nigdy już na Bracką nie wróciliśmy. Słyszałem, że po nas miał tam swoje stanowiska "Sokół", lecz został przez Niemców wyparty.
Potem musiano odbierać im ten bunkier.