Beret w akcji Beret w akcji
403
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 134

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 25

Jerzy Jezierski ps. "Jurek" bat. "Bełt" komp. "Budzisz"

Walki o szkołę pożarniczą - cd.

Gdy przeszliśmy na dach, łączniczki ściągnęły drabinę. My przycupnęliśmy w kucki i na kolanach pod niskim murkiem okalającym dach i pod kominem. Chodziło o to, aby nie zobaczyli nas Niemcy z Muzeum. Czekaliśmy na sygnał z piata. Siedząc tak, zdałem sobie sprawę, że w wypadku niepowodzenia akcji nasza grupa skazana jest na śmierć. Odwrotu nie było, nawet po drabinie, gdyż wystrzelano by nas po kolei. Nastrój w grupie był więc bardzo poważny.

Czas mijał, zaczynał się zmierzch, a sygnału nie słyszeliśmy. Później okazało się, że wystrzału z piata nie dosłyszeliśmy w nieustającej kanonadzie róznych wystrzałów.

Wreszcie z okna łączniczki dały nam znać, że należy ruszać. Natarcia z dołu nie słyszeliśmy.

Weszliśmy na schody. Nasza grupa szła prawymi schodami. Zaczęliśmy schodzić w dół, kiwając sobie na każdym piętrze rękami, z grupą idącą drugimi schodami, że wszystko w porządku.

We wnętrzu Szkoły było już bardzo ciemno. Po pożarze z sufitu białe niegdyś kule mleczne stopiły się od gorąca i zwisały długimi soplami. Z wypalonego sufitu i ścian odpadły tynk pokrywał kawałami schody tak, że nie wyczuwało się stopni. W schodach były dziury od pocisków,które trzeba było przeskakiwać lub trzymać się ściany. Poręcze stały tylko miejscami.

Szliśmy jeden za drugim, jak najciszej, bez ustalonej kolejności tak, że kolejność stale się zmieniała. Tylko podchorąży "Grot" był zawsze na przedzie.

W tym czasie zaczęła się walka na przeciwległej klatce schodowej i od podwórka. Słychać było stamtąd strzały.

Na którymś piętrze, chyba drugim,usłyszałem okrzyk: "Feuer!". Podchorąży "Grot" odpowiedział serią z peemu i w tym momencie pistolet jego zaciął się. Podchorąży wycofał się za zakręt schodów, my zaś z okrzykiem "hurra", ciskając granaty, zbiegliśmy piętro niżej.

Poniosło nas i po chwili bylismy bez granatów. Dowódca dalej szarpał się ze swoim peemem, usiłując go zrepetować. Był moment krytyczny. Bez dowódcy i jedynej osłony ogniowej, pozbawieni granatów, byliśmy bezbronni.

Czekając na zrepetowanie peemu, by zdobyć sekundy decydujące o naszym życiu, rzucałem w dół kawałki tynku licząc, że w ciemnościach Niemcy nie dostrzegą, co to za "granaty", i nie odważą się ruszyć w górę. Rzucali i inni, krzycząc cały czas "hurra".

Później nasze łączniczki opowiadały nam, że były jeszcze w pokoju na 6 piętrze, z którego wyruszyliśmy, gdy usłyszały nasze krzyki. Nasze "hurra" brzmiało tak przeraźliwie, że sądziły, że Niemcy nas wyrzynają. Myślę, że odczuwaliśmy wtedy największy strach.

Wreszcie peem był gotów i ruszyliśmy dalej. Mieliśmy właściwie tylko ten pistolet maszynowy, "siódemkę" "Dryblasa" i mój bagnet. Zeszliśmy szybko w dół za podchorążym "Grotem", który oczyszczał drogę krótkimi seriami.

Na parterze, biegnąc korytarzem, pierwszy dopadł bramy "Grot", za nim "Wtorek", a "Dryblas" jako trzeci.

W tym momencie seria z peemu strzelającego zza barykady skosiła "Wtorka", a na jego nogi upadł ranny "Dryblas". "Wtorek" dostał w brzuch i leżał w pozycji półsiedzącej oparty o drzwi, natomiast "Dryblas" miał przestrzelone oba uda.

"Grot"natychmiast wycofał się do korytarza i my wszyscy skupiliśmy się wokół niego. Znajdowaliśmy się w odległości 1,5 m od rannych kolegów i nie mogliśmy nic im pomóc, gdyż Niemiec strzelał seriami bez przerwy.

Zauważyliśmy, że pociski rozwalały drzwi kilkanaście centymetrów nad głową "Wtorka" i niżej nie schodziły. Później obejrzałem miejsce, z którego strzelał Niemiec i zrozumiałem, dlaczego nie mógł wykończyć obu rannych. Barykada w bramie była zrobiona z płyt chodnikowych i sięgała po samo sklepienie. Zostawiono jedynie otwór strzelniczy grubości jednej płyty chodnikowej. Był on niski a długi i dlatego Niemiec nie mógł skierować lufy pistoletu ku dołowi. Mógł strzelać tylko na wprost.

Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że natarcie z dołu jest już przy nas, na zewnątrz budynku. Do bramy jednak chłopcy wejść nie mogli.

Jakieś łączniczki podały namprzez okno granaty. Później dowiedziałem się, że to była "Kasia" i "Oleńka". Granaty przyniósł im w misce mały "Komar". Miał chyba 12 lat.

"Dryblasowi" krew uchodziła. Zaczął jęczeć. "Wtorek" milczał. Mogłem przyjaciolom pomóc tylko słowem, bo granatami nie mogliśmy rzucać w obawie o zranienie naszych dwóch kolegów. Rzuciłem pasek od spodni "Dryblasowi", aby obwiązał nogę i zatamował krew. Przypomniałem mu, że ma pistolet i wtedy "Dryblas" otrząsnął się. Wyciagnął pistolet przed siebie i krzycząc "Niech żyje Polska!" zaczął strzelać w otwór strzelniczy w barykadzie. Oczywiście trafił, bo strzały Niemca umilkły.

W tym momencie nasi z podwórka znaleźli się w bramie. Zobaczyłem "Lecha" i jeszcze jednego strzelca. I właśnie on pierwszy wyszedł przez takie łamane wejście na drugą stronę barykady w kierunku Muzeum. Za nim ja i jako trzeci "Lech".

Pod barykadą leżał na brzuchu Ukrainiec. Ten pierwszy kolega wziął parabelkę, ja schyliłem się po lornetkę, a "Lech" podniósł szmajsera. To był dla mnie cios. Nie miałem szczęścia.

Cdn.

 

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości