Beret w akcji Beret w akcji
674
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 139

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 21

Barbara Kamińska-Lenard "Basia" szpital polowy Wilcza 61

Ze szpitala powstańczego do szpitala jenieckiego w Zeithain - cd.

Wreszcie 7 października nastapił transport na Dworzec Zachodni, załadowanie do wagonów (bydlęcych, przystosowanych do przewozu wojska, personelu i lżej rannych, a pulmanowskich dla ciężko rannych) i odjazdw nieznane. Polskim komendantem transportu był dył dr Stanisław Bayer "Leliwa", komendant naszego szpitala. Ze służby sanitarnej z Wilczej 61 jechało nas 6: pielęgniarka "Kazka" i "Teresa" oraz sanitariuszki "Tapta", "Irka", moja przyjaciółka "Hanka" i ja.

Z trzech transportów, które odeszły z Warszawy, nasz był tym, który przeżył chwile grozy w Łodzi, kiedy to Gestapo usiłowało nas przejąć i osadzić w obozie w Radogoszczy. Uratował nas nie tyle Wehrmacht, który w imię zasady "Ordnung muss sein" walczył o wypełnienie swego zadania, ile wspaniałe, odważne społeczeństwo Łodzi, które zareagowało na naszą obecność tak spontanicznie i gorąco, że skłoniło to najwyższego dygnitarza NSDAP do szybkiego wyekspediowania nas w dalszą drogę. W usłyszanej przez naszą komendę rozmowie z Berlinem jego argument był komplementem dla nas: "Nie po to przez pięć lat pracowaliśmy nad wyplenieniem polskości w tym kraju, żeby naszą robotę w ciągu kilku godzin diabli wzięli. Pod żadnym pozorem nie zgodzę się na pozostawienie tutaj tych ludzi".

13 października osiągneliśmy miejsce przeznaczenia: Zeithain-Reserve-Lazaret  (Kreigsgefangenen)Stalag IVB (Muehlberg) nad Łabą. Wielki, międzynarodowy szpital jeniecki, w którym każda nacja oddzielona była drutami od drugiej wewnątrz obozu i całkowicie odizolowani, niewidoczni jeńcy radzieccy.

Nasze przybycie wzbudziło życzliwą radość Włochów i Jugosłowian i wielkie wzruszenie naszych Wrześniaków z 1939 roku. Przydzielono nam jeden,ogrodzony drutami kwartał (na 2500 osób z dwóch transportów, w tym co najmniej 1600 rannych i chorych) z dwudziestoma zniszczonymi i straszliwie zapluskwionymi barakami. Nie pomagało podpalanie świecami i zapałkami, spadały na nas całe bataliony tych stworzeń. Była to udręka, szczególnie dla rannych, leżących w gipsach. Wreszcie, po interwencjach, przeprowadzona została dezynsekcja. Nie opuszczało nas uczucie dojmującego głodu, bo nasi gospodarze okradli nas z większości przywiezionej żywności, a przydzielane przez nich porcje pseudo-zupy, dwóch kartofli i kawałka gliniastego chleba nie mogły zaspokoić elementarnych potrzeb. W tej sytuacji skarbem stały się składkowe paczki, które na wieść o naszym przybyciu nadsyłali do obozu jeńcy z innych oflagów i stalagów, nie tylko Polacy. Ich wartość materialna nie była może tak duża, ale moralnie ogromna - pozwalała wierzyć w solidarność ludzką.*

W tych dramatycznych warunkach, dzięki ogromnej pracy personelu szpitalnego i gospodarczego i talentem organizacyjnym i dyplomatycznym polskiego komendanta płk. Leona Strehla (dr "Feliks" komendant Szpitala Ujazdowskiego i Szef Sanitarny KG AK), w bardzo krótkim czasie stworzony został sprawnie działający organizm szpitalny, z blokiem operacyjnym, pracownią rentgenowską, laboratorium analitycznym, apteką i... oddziałem położniczym (!), a także pełnym zapleczem gospodarczym. Było to oczywiście możliwe dzięki ewakuowaniu z Warszawy wraz z rannymi sprzętu medycznego, leków i niezbędnego wyposażenia. Zadbano również o urządzenie kaplicy i świetlicy. Wkrótce, dzięki inwencji grupy utalentowanych osób, świetlica stała się miejscem różnorodnych imprez kulturalnych i zajęć szkoleniowych ku radości obozowiczów.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości