Beret w akcji Beret w akcji
348
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 150

Beret w akcji Beret w akcji Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Czesław Świechowski "Czesław" Kompania Dyspozycyjna Ekspozytury Komendy Placu Warszawa Śródmieście Południe

Nietypowe akcje zaopatrzeniowe

1. Wyprawa po mięso na ul. Czerniakowską

W związku z ciężką sytuacją żywnościową otrzymałem wraz z kilkoma kolegami polecenie udania się na ul. Czerniakowską po mięso. Wpierw poszliśmy na ul. Hożą do kina-teatrzyku "Hollywood", gdzie mieścił się obóz jeńców niemieckich. Każdemu z nas przydzielono po dwóch jeńców, których zadaniem miało być niesienie worków z mięsem, a my mieliśmy ich konwojować.

Trasa nasza wiodła z ul. Hożej poprzez plac Trzech Krzyży, który ze względu na możliwość ostrzału z BGK przebyliśmy skokami, do ul. Książęcej i ul. Książęcą do ul. Czerniakowskiej.

Utworzyliśmy kilkunastoosobową kolumnę, którą ja z przydzielonymi mi dwoma Niemcami zamykałem.

Marsz przebiegał na ogół składnie i spokojnie - mimo ostrzeżeń nie zostaliśmy ostrzelani ze szpitala św. Łazarza. Gdy byliśmy na wysokości ul. Rozbrat, z uwagi na zdarzający się tu silny ostrzał niemiecki, musieliśmy wejść do tunelu, którego wylot znajdował się w pobliżu gmachu ZUS przy ul. Czerniakowskiej. W tunelu było zupełnie ciemno.

Ponieważ szliśmy w dzień, nie zaopatrzyliśmy się w latarki. W pewnym momencie, gdy zobaczyłem wylot z tunelu, usłyszałem za sobą głosy niemieckie. Wiedziałem, że ja zamykałem kolumnę, za mną nie powinno być nikogo. Przyśpieszyłem kroku i różne myśli przelatywały mi przez głowę. Nie byłem zdecydowany co robić. Moje uzbrojenie stanowiły dwie "sidolki". Gdybym rzucił w idących za mną "sidolką", to z uwagi na małą odległość i zamkniętą przestrzeń, wybuch rozerwałby i mnie. Zdecydowałem, że rzucę "sidolkę" wyskakując z tunelu. Dałem susa i krzyknąłem "Haende hoch". Z tunelu wyszło dwóch żołnierzy Wehrmachtu z podniesionymi rękami, nieuzbrojonych i wołających, że się poddają. W ten sposób wróciłem na ul. Hożą zamiast z dwoma, to z czterema jeńcami i podwójną porcją mięsa. Koledzy żartowali, że powinienem zostać odznaczonym. Żarty żartami, ale strachu się najadłem, to nie było wesołe.

Okazało się, że Niemcy, którzy mi sie poddali, byli jeńcami i uciekli z takiej jak nasza kolumny zaopatrzeniowej.

Usiłowali przedostać się do stanowisk niemieckich, ale zostali ostrzelani przez Niemców i zdecydowali ponownie poddać się.

2. Wyprawa po warzywa na Pole Mokotowskie

Na wypad udaliśmy się po zupełnym ściemnieniu około godz. 22.00. Na Pole Mokotowskie weszliśmy z ul. Polnej. Każdy z nas miał ze sobą worek. Na działki dostaliśmy się bez przeszkód, ale że ogródki leżące przy ul. Polnej były już zupełnie ogołocone z warzyw, musieliśmy iść w głąb pola oddalając się od ulicy.

Dotarliśmy do działek dotąd nie ruszonych i zaczęliśmy ładować do worków: marchew, pietruszkę, selery, buraki, fasolę szparagową, pomidory itp. Kiedy zbieralismy się do powrotu, raptem usłyszeliśmy głosy niemieckie. Był to kilkuosobowy patrol niemiecki.

Przywarliśmy do ziemi, ale jeden z kolegów potknął się i narobił hałasu wyraźnie słyszalnego w ciszy nocnej. Niemcy zareagowali ogniem strzelając w naszym kierunku z lekkich karabinów maszynowych. Ja leżałem pod szpalerem słoneczników. Główki słoneczników, ścięte pociskami z karabinu maszynowego, całkowicie mnie przykryły.

Nasi od strony ul. Polnej również odpowiedzieli ogniem. Niemcy wycofali się w stronę ul. Rakowieckiej. My dłuższy czas leżeliśmy, nie mogąc zdecydować się na powrót do naszych placówek.

Dziś mogę się przyznać, że niewielką część przyniesionych warzyw zaniosłem do mego domu dla żony.

3. Misiek

Pewnego dnia po skończeniu służby wartowniczej W Ekspozyturze Komendy Placu na Wilczej, wróciłem do miejsca postoju kompanii (róg Marszałkowskiej i Piusa XI) i zastałem niektórych kolegów przy "libacji". Na stole stała butelka bimbru, a także mięso. Zostałem zaproszony do stołu. Zapytałem, co to za okazja i skąd wzięli mięso. Odpowiedział jeden z kolegów pełniących rolę gospodarza, że udało im się złapać kozę, ubić ją i upiec. Za część mięsa otrzymali bimber.

Wypiłem szklaneczkę bimbru, przegryzłem mięsem, a ponieważ byłem zmęczony, poszedłem spać.

Rano na wartowni usłyszałem jakieś rozmowy; zainteresowałem się, co się dzieje. Okazało się, że przyszły dwie starsze, kulturalnie wyglądające panie, i domagały się widzenia z jednym z żołnierzy, którym okazał się inicjator wczorajszego przyjęcia. Panie powiedziały, że dwa dni wcześniej przyprowadziły tu swojego pieska (białego szpica) "Miśka", bo nie miały czym go karmić. Napotkany żołnierz odpowiedział im, że pan pułkownik właśnie takiego pieska poszukuje i na pewno się nim zajmie, a jedzenia ma po uszy, to i piesek się naje. Teraz panie przyszły się dowiedzieć, czy pan pułkownik ma tego pieska i pragnęły jeszcze go zobaczyć. Nasz kolega, niezupełnie jeszcze trzeźwy, kręcił jak mógł i stwierdził, że pan pułkownik został oddelegowany na Żoliborz. Panie prosiły, aby podał adres, gdzie został odkomenderowany pułkownik, to pójdą odwiedzić "Miśka". Nie przerażały ich przedstawiane trudności dotarcia na Żoliborz. W pewnym momencie bardzo zirytowany nasz kolega wyciągnął spod łóżka psią skórę, rzucił im pod nogi i krzyknął: "Macie swojego "Miśka!" Nie mogłem wyjść z oburzenia i zacząłem mu wymyślać. On odpowiedział: "Czego się drzesz, sam go jadłeś, przecież to nie była koza". Ano, nie same anioły służyły w AK.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura