Beret w akcji Beret w akcji
234
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 155

Beret w akcji Beret w akcji Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański" Kompania Szturmowa "Szafrański"

Obrona placówki Książęca 7/9 - cd.

Prowadzeni przez podchorążego, którego przydzielił mi kapitan, odbywamy karkołomny marsz po kładkach przerzuconych miedzy oknami na wysokości II-go piętra, jakichś drabinach stanowiących przejścia pomiędzy posesjami, aż wreszcie schodzimy na dół do garaży samochodowych.

Tutaj przeżywamy dwa kolejne naloty. Bomby zrzucane z lotu nurkowego padają w bliskiej odległości. Fontanny piachu i gruzu. Bębenki w uszach zdają się pękać. Jesteśmy głusi. Cegły, dachówki i odłamki burzących bomb lecą jak grad. Jak na ironię słońce pięknie świeci, jest skwarno jak w środku lata.

Nalot skończył się. Z garażu, w którym przeczekaliśmy nalot, prowadzi droga do naszych przyszłych stanowisk.

Teraz trzeba wdrapać się po drabinie do dziury wybitej w ścianie, następnie przepełznąć na brzuchu małe pomieszczenie, służące przedtem za podręczny magazyn nasion; dalej ciągnie się oranżeria, a raczej szkielet po oranżerii.

Tutaj znajdują się stanowiska strzeleckie, skierowane na szpital Św. Łazarza. U wylotu oranżerii jest rów łącznikowy, długości około 200 m, który biegnie do domów Książęca 7/9, a więc do naszych przyszłych stanowisk.

Wiem, że czekają tam nas niecierpliwie, że gonią resztkami sił, toteż biorę ze sobą łączniczkę i czołgając się pod rurami wodociągowymi wpelzam do rowu. Rów jest z obydwu stron pod silnym ostrzałem. Po lewej rece, w kierunku Wisły, mam szpital Św. Łazarza, który ostatnio przechodził z rąk do rąk - aż wreszcie zdobyli go Niemcy. Po prawej ogrody, graniczące z Frascati. Na widnokręgu wille ambasady (czy poselstwa) chińskiego i prof. Pniewskiego, z których nasi ustąpili. Jestem więc na lewej flance naszego, że tak je nazwę, systemu obrony. Najsilniejsze moje wsparcie ogniowe z tyłu - to gmach YMCI, podobno wspaniale uzbrojony (mieli aż 1 cekaem) oraz Instytut Głuchoniemych.

Zdaję więc sobie sprawę z tego, że domy Książęca 7/9 to w obecnej sytuacji jakby półwysep wysunięty najdalej w kierunku nieprzyjaciela.

Z obydwu stron mają nas pod ogniem - i to nie byle jakim. Na ulicy Rozbrat stoją czołgi, o których wspominał kpt. "Stefan"; z ogrodu Frascati bija granatniki i "ryczące krowy", Św. Łazarz zionie ogniem cekaemów i armat ppanc. Pełznąc wytrwale uświadamiam sobie swoją sytuację. Po kwadransie jesteśmy na miejscu. Zsuwamy się na podwórze. Przebywamy je biegiem. Brama, a na prawo na parterze kwatera dowódcy por. "Żarskiego". Za chwilę poznaję się z nim samym. Buty, broda, okulary - strasznie zmęczony, goni resztką sił. Ma za sobą półtora miesiąca ciężkich walk od Woli przez Starówkę, kanały aż tu na Książęcą. "Żarski" mówi, że stracił 80% stanu swego oddziału i goni już resztkami sił i nerwów. Krótko ustalamy sposób przeprowadzenia zmiany. Idziemy na piętro obejrzeć stanowiska ogniowe a jednocześnie przez lornetki zlustrować przedpole.

Cały czas panuje ogłuszający huk, a schody, po których wchodzimy, po prostu uciekają nam spod nóg. "Żarski" powiadamia swych ludzi o zmianie, która wkrótce nastąpi, ja zaś wracam do plutonu.

Szybko zbieram wojsko, uprzedzam o silnym ostrzale, zalecam najdalej posuniętą ostrożność. Wpełzamy do rowu.

Mniej więcej w 1/3 długości rowu - nalot. Sztukasy dostrzegły nas pełznących i przystąpiły do pracy.

Nurkującym lotem jedem po drugim zniżają się tak, jakby za chwilę miały zderzyć się z ziemią, piorą z karabinów maszynowych i raz po raz zwalniają bomby, które ze świstem lecą spod ich kadłubów. Tulimy się do ścian rowu. Pot zalewa oczy i plecy. Zwierzęcy strach, przed czekającą w każdej chwili smiercią. To chyba nasz koniec. Sześć Sztukasów - co chwila pikują. Nam się wydaje, że same spadną na nas. Ryk motorów, świst, wybuchy, ciemno - słońce przestało świecić. Rów wypełnia się ziemią, cegłami, kamieniami - walącymi nas po hełmach, plecach, nogach. Jesteśmy zagrzebani - nie wierzymy po prostu, że żyjemy. Bomby upadły kilka metrów zaledwie od nas. Ogrody za rowem całe zryte, pełno lejów.

A teraz szybko naprzód.

Podnosząc się na klęczki, zrzucam z siebie ziemię. Jestem bardzo obity, obolały - psychicznie nieczuły. Kieruje mym działaniem instynkt. Czołgamy się naprzód. Na wprost nas, z przeciwnej strony rowu - pełzną też jakieś postacie. Będziemy musieli się mijać. Wtem znów wybuch. Mur płotu od strony szpitala pęka - robi się duża wyrwa. Walnęli z działa. Postacie, z którymi mieliśmy się mijać - zamarły. Na pewno trafieni. Są około 5 m ode mnie. Pierwszy unosi się na rękach. Krzyczy. Podpełzam do niego. Szepcze: "o Boże, kolego, ratuj!" Głowa opada mu bezwładnie. Na strzępach kombinezonu resztki dystynkcji podchorążego. Macam puls - nie żyje. Drugi nie daje też znaku życia. Trzecia postać - to dziewczyna. Żyje. Strasznie krwawi. Bierzemy ją na koc i szybko wycofujemy się. Nie mogę dalej kontynuować marszu, bo samoloty, chcąc widocznie naprawić popełnione niedokładności, wracają, lub lecą znów inne. Dokładnie słychać warkot i huk silników. Po kilku chwilach jesteśmy znów w garażach. Koniecznie trzeba przeczekać nalot, bo możemy w ogóle nie dojść do stanowisk.

Ranna dziewczyna jeszcze żyje. Dr pchor. "Chmura" szybko przystępuje do opatrunku. Nożem rozcina kombinezon. Krew leje się strumieniem. Ma dużą ranę w boku - widać jelita. Dziewczyna mdleje. "Chmura" daje zastrzyk morfiny. Po chwili ranna odzyskuje świadomość. "Gdzie mój pistolet?" - pyta. - Oddajcie moją broń!" Zwracam się do chłopców, by oddali broń tej małej. Rzeczywiście zabrali - a teraz ze wstydem zwracają. Oddaję rannej. Twarz jej jaśnieje. Patrzy wymownie na mnie. "Pan jest oficerem - proszę, niech pan nie pozwoli zabrać mi broni - chyba jak umrę. Proszę też powiedzieć mamusi (tu wymieniła niewyraźnie swoje nazwisko i adres - zapisała to jedna z sanitariuszek), że walczyłam, że kocham Polskę i chętnie oddaję za nią życie". Te oczy tragiczne, których póki żyć będę, nigdy nie zapomnę. Taka młoda, ładna, na pewno z dobrego domu pochodząca dziewczyna - chętnie umiera za Polskę. Było to chyba jedno z najmocniejszych przeżyć w czasie powstania. Widziałem tyle trupów, tyle krwi, byłem w sytuacjach zdawać by się mogło bez wyjścia, ale ta scena przebrała miarę i wstrząsnęła mną do głębi. Wkrótce umarła, trzymając pistolet w zastygłej ręce.

Cdn.

 

 

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura