Beret w akcji Beret w akcji
198
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 156

Beret w akcji Beret w akcji Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański" Kompania Szturmowa "Szafrański"

Obrona placówki Książęca 7/9 - cd 2.

Lecz obowiązek naglił.

Samoloty bombowymi lejami poszerzyły rów, a ponieważ odleciały - bezzwłocznie pełzniemy. Gdy doczołgaliśmy się do wnęki w murze, prowadzącej na podwórze domu, oczom naszym przedstawił się straszny widok. Podwórze zasłane trupami.

Granatniki, które w czasie bombardowania lotniczego nie próżnowały - dokonały dzieła zniszczenia i mordu.

Około 10-ciu żołnierzy poniosło tu śmierć. Strzępy ciał porozrzucane po całym podwórzu; zmasakrowani w okropny sposób. Tu ręka, tam noga. Rzeźnia...

"Żarski" jest zrozpaczony. Pozostało mu 7-miu ludzi, z osiemdziesięciu, z którymi rozpoczął walki powstańcze.

Rozstawiam swoich chłopców na stanowiskach luzując śmiertelnie zmęczonych ludzi "Żarskiego". Ogień nieprzyjaciela potęguje się. Może dostrzegł jakieś podejrzane ruchy na naszych pozycjach? Trzeba spodziewać się wkrótce natarcia - oświadcza "Żarski" - znam ich system, musi pan mieć się na baczności, ażeby pana nie zaskoczyli.

Moi chłopcy czuwają - ufam im. "Żarski" ze względu na swoich rannych decyduje się odejść z nastaniem nocy. Jest z nim młody porucznik AL-u "Gustaw". Ten jest też wykończony i załamany psychicznie.

Strzelanina nie słabnie mimo nastania ciemności. Około 22-ej "Żarski" z "Gustawem" i swymi ludźmi odeszli.

Zostałem sam z plutonem.

Wyszedłem do bramy. Przed bramą bunkier obronny. Płyty chodnikowe, kamienie, worki z piaskiem. Przez szczeliny bije łuna pożarów; migają i strzelają w górę snopy iskier. Płoną domy. Całe Powiśle stoi w ogniu...

Od strony podwórza księżyc sączył swój blask fosforyczny, niesamowity, grobowy. Tam jeszcze leżeli zabici, których nie zdążyliśmy pochować. Strzały z kierunku budynku ZUS-u potegują się.

Poczułem strach. Nie rozumiem dlaczego, ale po głowie zaczęły się kołatać mysli o domu, matce, ojcu... Z ponurej tej zadumy wyrwał mnie głos chłopaka stojącego przy erkaemie i pilnie obserwujacego ulicę: "panie poruczniku, będą nacierać!"

Zaryczały silniki, zgrzytnęły gąsienice o bruk. Ruszyli. Teraz pójdzie natarcie - wykończą nas!...

Odtrąciłem chłopaka, sam zajmując jego miejsce przy erkaemie.

Wyraźniewidać czołgi, a za nimi pochylone sylwetki żołnierzy. Seria za serią. Z górnych pięter silny ogień naszych peemów. Z piwnicy gruchnął wystrzał rusznicy przeciwpancernej - jeden,drugi, piąty. Już są bardzo blisko. Rypnęliśmy granatami. Silne eksplozje, dym, kurz. Oni walą z dział czołgowych. Bunkier pokiereszowany pociskami zawalił się do środka. Z bramy, doskakując, wciąż rzucamy granaty, które w tej sytuacji są jedyną skuteczną bronią. Ręka wyskakuje ze stawów.

Już nic nie czułem, niczego nie słyszałem - ogłuchłem.

Jak długo to wszystko trwało, nie wiem.

Wytrzymaliśmy.

Kiedy w jakiś czas potem siedziałem na schodach i paliłem papierosa, miałem zupełną pustkę w głowie. Byłem nieczuły na nic. Nasz lekarz "Chmura" opatrywał w bramie rannych. Szczęśliwie były to kontuzje i lekkie przestrzały. Wszyscy żyliśmy.

Lecz oto posterunek obserwacyjno-alarmowy melduje: "Czołgi!"

Nie mogąc nas sforsować przy pomocy piechoty osłanianej czołgami - postanowili skruszyć mury pociskami i spalić nas.

Trzy czołgi rozpoczęły kanonadę. Kaźdy strzał trafny, pełno smrodu prochowego, tynku, odprysków muru; kurz wdziera się do gardła i szczypie w oczy. Kazałem chłopcom wycofać się z piętra (zostawiłem tylko obserwatora na posterunku alarmowym), obawiałem się bowiem ponownego natarcia. Cholera, jestem w paszczy wroga - zejść ze stanowisk nie wolno, a w przypadku szturmu nie mam nawet jednego ciężkiego karabinu maszynowego, ogniem którego mógłbym skutecznie ich wstrzymać.

To zwyczajne szaleństwo!

Ponownego natarcia bez broni maszynowej nie wytrzymam.

Świecąc sobie latarką elektryczną piszę meldunek do kpt. "Stefana" z wyraźnym żądaniem przysłania cekaemu. Kogo posłać? Chłopcy są potrzebni - zostają tylko dziewczyny. Widzę jakąś sylwetkę. Kto to? "Marta", 17-letnia dziewczyna.

"Pójdziesz do kapitana "Stefana" i zaniesiesz meldunek".

Idę z nią do rowu łącznikowego; potykamy się o ciała poległych. Ogień od Św. Łazarza - straszny! Walą świetlnymi pociskami. Robaczki świętojańskie. Brzęczy jak w ulu. Może chcą nas odciąć? Bardzo prawdopodobne...

Przykucnąwszy uzupełniam jeszcze meldunek swoimi ostatnimi spostrzeżeniami. Przejść teraz, w tej strasznej strzelanianie - to sprawa prawie beznadziejna.

Widzę jej twarz w świetle księżyca. Najpierw szalony żal i gniew na siebie samego, lecz wkrótce staję się twardy i ordynarny.

- Nie becz! Wykonaj rozkaz - marsz! Cholera nadała baby na wojnie!

To ostatnie chyba poskutkowało i dotknęło jej ambicję - ambicję żołnierza-patrioty.

- O Boże! panie poruczniku, ja się wcale nie boję!

- Idź już, idź! - ponaglam.

Przeżegnała się, zsunęła ze skarpy do rowu i jak kocica przypłaszczona przy samej ziemi - poszła.

Chciałem ją zawołać, wstrzymać, wyrzuty sumienia ściskały mi gardło; przecież ja to dziecko posłałem na śmierć.

Ostrzeliwanie domów z dział czołgowych trwało. Postanowili tę redutę zamienić w kupę gruzów.

Po niespełna godzinie "Marta" wróciła. Nie umiałem ukryć radości: "Jesteś dzielna, Marto!" Ona jest też uradowana. Mało, że wróciła cała i zdrowa, ale przyprowadziła ze sobą dwóch chłopaków z cekaemem "Hotschkis".

Cdn.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura