Beret w akcji Beret w akcji
234
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 157

Beret w akcji Beret w akcji Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Zbigniew Freudenreich por. "Szafrański" Kompania Szturmowa "Szafrański"

Obrona placówki Książęca 7/9 - cd 3.

Był najwyższy czas. Wyruszyło natarcie niemieckie. Było ono słabsze niż poprzednie, chyba sądzili, że niewielu nas pozostało przy życiu. Po kilku seriach z cekaemu, rozpylaczy, popartych kilkoma wystrzałami z rusznicy ppanc. popedzilismy im kota.

Dniało...

Podczas walk na Książęcej w dzień tęskiniłem za nocą, nocą zaś za dniem...

Wiązało się to, oczywiście, z działaniami nieprzyjaciela, który dniem ostrzeliwał nas z granatników, granatników salwowych lub "ryczącymi krowami" oraz obrzucał nasz terem bombami z nurkujących samolotów; nocą zaś nacierał pod osłoną czołgów i intensywnej palby broni ciężkiej. Nigdy nie potrafiłem zdać sobie sprawy z tego, co lepsze...

Otuchę w serce wciąż sączyła kanonada artyleryjska zza Wisły, nieregularna wprawdzie, lecz wpływająca w pewnej mierze poskramiająco na naszych przeciwników.

Zgrupowanie ppłk. "Radosława", jak nam o tym donieśli łącznicy, toczyło zacięty bój o połączenie się z nami. Trzeba więc było tym bardziej wytrwać.

Następny dzień na Książęcej był chyba jeszcze gorszy od poprzedniego. Od rana poczulismy dotkliwy głód. Moi chłopcy zaczeli węszyć w poszukiwaniu żywności. Znaleźli trochę ryżu, makaronu i zjełczałej słoniny, a przy okazji około 300 sztuk amunicji do karabinów, prawdopodobnie pozostawionej przez oddział "Żarskiego".

Był to ogromny sukces.

Dziewczęta zabraly się do przyrządzania gorącego śniadania. Humory wybitnie się poprawiły na skutek miłej prognozy zjedzenia takich wspaniałości, o których trudno było w ogóle marzyć.

Alarm zrywa nas na równe nogi. Natarcie czołgów i miotaczy płomieni. Będą nas teraz palić...

Nakazuję opuszczenie domów. Wycofujemy się poza podwórze.

Wykorzystując częściowo rów łącznikowy budujemy stanowiska ogniowe, jak w normalnych okopach.

Sytuacja jest bardzo groźna, lecz okazało się, że działania Niemców w paraktyce były nam na rękę.

Huk wystrzałów czołgowych, płomienie z miotaczy ognia.

W ciągu kilkunastu minut domy 7/9 stanęły w płomieniach od piwnicy po stropy. Niemcy chyba ze dwie godziny trzymali tę kupę gruzów pod ogniem dział czołgowych i bronin szybkostrzelnej - nie wyrządzając nam najmniejszej szkody, tam nikogo nie było.

Tego dnia przeszedłem jeszcze dużo emocji i niepokoju. Uważałem za wskazane przy tym nowym układzie strategicznym ubezpieczyć swoje prawe skrzydło, ażeby nie dać się obejść i zniszczyć. Nie byłem pewny, co znajduje się na przedpolu, szczególnie zaś niepokoiły mnie ogrody Frascati.

Równolegle do rowu łącznikowego, w odległości 200 do 300 m, znajdował się mały drewniany domek, właściwie altana. Wysłałem tam 5-ciu ludzi pod dowództwem wachm. pchor. "Lenasa". Nakazałem pilnie obserwować przedpole, zachowanie nieprzyjaciela, a w razie jego ruchów zmierzających do obejścia naszych pozycji - ryglować ogniem z erkaemu i broni ręcznej.

Przypadek zrządził, że w jakieś dwie godziny po zaciągnięciu tej placówki jeden z żołnierzy "Lenasa", zobaczywszy pojedynczego Niemca, nerwowo nie wytrzymał i strzelił do niego. Rozpętała się kanonada, w efekcie ktorej domek poszedł w drzazgi - przestał w ogóle istnieć.

Byłem pewien, że załoga została wybita co do nogi. Tymczasem z nastaniem ciemności zjawili się wszyscy cali i zdrowi; tylko "Lenas" był lekko ranny.

Uratowała ich mała piwniczka, znajdująca się pod domkiem, do której się schowali. Najedli się okropnego strachu.

Służba na naszej reducie obronnej gtrwała bez przerwy.

Z nastaniem ciemności przychodziły zmiany z mojej kompanii, które po przejęciu broni od swych poprzedników obejmowały swą trudną służbę.

Niemcy nękali nas na Książęcej stale, ale już z mniejszą furią, ponieważ ich wysiłek skoncentrował się na kierunku Wisły, przez którą przeprawiały się oddziały dywizji gen. Berlinga.

Osłodą za pełnienie ciężkiego obowiązku żołnierza, za krwawy i bezkompromisowy bój na Książęcej, była dekoracją Krzyżami Walecznych, które nadała nam Komenda Armii Krajowej.

Otrzymalismy je w postaci baretek z rąk szefa sztabu ppłk. "Topora". Oprócz mnie Krzyżami Walecznych zostali odznaczeni ppor. "Konrad", ppor. "Kruk", ppor. "Jankowski", kpr. "Skóra", pchor. "Wiszniewski" - strzelcy "Żółtek", "Lenarczyk", "Orliński", "Szarzyński", "Porowski", "Słomar" oraz kpr. z cen. "Emilia" i łączniczka "Syrena".

Pośmiertnie KW dostał kpr. pchor. "Roman", a Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami - ochotniczka "Janka".

Pewnego dnia otrzymałem rozkaz ppłk. "Topora" zameldowania się w jego kwaterze. Zmienił mnie ppor. "Kruk". Przyjąłem z pewną ulgą to zluzowanie, szczególnie dlatego, że od kilku dni nie myłem się, nie goliłem, a z paleniem też było krucho. Wracałem więc o zmroku na Wilczą przez plac Trzech Krzyży. Droga wiodła przez spalone kino "Napoleon", nazwane przez Niemców "Apollo". Zmęczony przysiadłem na szczątkach fotela i przyglądałem się ruinie tego kiedyś pięknego kina. Wzrok mój zatrzymał się na wielkim transparencie głoszącym: "Rauchen polizeilich verboten". A jednak je spalili wbrew własnemu zakazowi.

Ppłk. "Topór", u którego zgodnie z rozkazem zameldowałem się po przybyciu z Książęcej, był bardzo przygnębiony.

Podziękował w imieniu służby za właściwą postawę moich żołnierzy i moją w walkach na Książęcej, o czym złozył mu juz raport kapitan "Stefan" - oraz zakomunikował, że pluton mój powróci w rejon kompanii, a zastąpi go inny oddział.

Na moje pytanie dotyczące sytuacji ogólnej odrzekł, że już dwukrotnie miały miejsce rozmowy z Niemcami w przedmiocie kapitulacji oraz że mimo bliskości Armii Czerwonej i naszych wojsk - skuteczne współdziałanie jest wręcz niemożliwe.

Osobny problem, to problem ludności cywilnej, której wytrzymałość ma się ku końcowi, dziesiątkują ją choroby epidemiczne, brak żywności i lekarstw. Ludność w określonych godzinach i punktach miasta codziennie partiami przechodzi na stronę niemiecką. Tego zahamować się już nie da. Nasi alianci zachodni milczą, a dramatyczne apele przesyłane drogą radiową przez dowódcę AK ge. "Bora" Komorowskiego i Pełnomocnika Rządu na Kraj inż. Jankowskiego - nie odnoszą żadnych skutków.

Zdruzgotany tymi wiadomościami wracałem z odprawy u pułkownika. Nie ucieszyła mnie nawet wiadomość, że zostałem przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Virtuti Militari.

A więc cały nasz wysiłek poszedł na marne. Krew setek tysięcy ludzi, przelana w ciężkich bojach tych dwóch miesięcy, zburzenie Stolicy - tego miasta bohatera - okazały się zbyt niską zapłatą za odzyskanie wolności. To wszystko nie chciało mi się pomieścić w głowie. Przeżyłem już gorycz klęski 1939 roku - tu właśnie w Warszawie, gdzie po rozbiciu mojej 14-tej poznańskiej dywizji piechoty - los mnie rzucił.

Gorycz tej klęski była jednak po stokroć boleśniejsza. Cóż nas, myślałem, mogą obchodzić arkana "wielkiej polityki", my pragnęliśmy i pragniemy być wolni. Zapłacilismy za to tak ogromną daninę.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura